To i Owo: Tomorrowland (Kraina Jutra)
- Największą zaletą filmu jest Raffey Cassidy, która kradnie każdą scenę w której jest. Doskonale balansuje pomiędzy nieziemskim zachowaniem robota z Wiele Wiedzącym Oprogramowaniem a uroczą dziewczynką, która właśnie psoci. Zaczynam śledzić przyszłe projekty.
- Dom Franka Walkera. Doprawdy, któż nie chciałby mieć takich zabezpieczeń antywłamaniowych.
- Przyszłość. Nieograniczony rozwój technologii, triumf ludzkiej myśli, miejsce gdzie ludzkość przetrwa w obliczu zagłady Ziemi, a Hugh Laurie postanawia ubierać się jak powyżej. To najlepsze ujęcie, jakie znalazłam, ale uwierzcie, to jest frak ze spodniami, które są disnejowską wizją osiemnastowiecznych bryczesów dla czarnego charakteru. To wystarczy, żebym miała wątpliwości co do owej Przyszłości.
- Lindelof wciąż wywołuje u mnie efekt WTF, delikatniej mówiąc Że Co Proszę. Nieumiejętność napisania w miarę logicznego i nie rozłażącego się w szwach scenariusza podnosi do rangi… chciałam napisać nowej sztuki, ale nie to nawet nie jest aż tak złe żeby móc chwalić. Poza tym te monologi o końcu/naprawie świata… Zasada show, not tell jest dla twórców zbyt trudnym konceptem.
- Zawsze jednak miło oglądać na ekranie bohaterkę zainteresowaną technologiami, której pasją jest zatrzymanie rozbiórki platformy NASA.
- Widz, któremu Marvel wyprał mózg: w scenach z 1964 roku cały czas spodziewałam się, że zaraz na ekranie pojawi się Howard Stark.
© Agata | WS | X.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz