To i Owo: Karbala (2015)
- Miałam w planach Karbalę, ale scementowała to ta audycja w Tok FM - rozmowa Pawła Sulika z Piotrem Głuchowskim, autorem książki o wydarzeniach w Karbali. 42 minuty, ale naprawdę warto. Zamiast filmu.
- To dobrze zrobiony film jest: zdjęcia, montaż, efekty, sceny walki. Film ma swój rytm i gładko się toczy. Aktorzy grają tak, jak lubią najbardziej: większość udaje Bogusława Lindę, cynicznego twardziela, który jak okazuje się wciąż jest ideałem polskiego kina. Złośliwość, ale wbrew skojarzeniu dobrze zagrany ten film jest - to raczej wina podejścia do tematu.
- Cała ta sprawnie działająca filmowa maszyneria idzie jednak na nic: ten film pusty jak wydmuszka jest. Dlaczego bohaterzy bronią City Hall - nie wiemy. Dlaczego Irakijczycy chcą go zdobyć? To, wokół czego osnuty jest film, nie jest nawet szkicowo wyjaśnione - dla porównania dwa inne wojenne filmy, Helikopter w ogniu i Furia: w obu rozumiemy co się dzieje, co było przyczyną akcji - pojmanie jeńców, utrzymanie skrzyżowania. Ot, zbliża się jakaś Wielkanoc Irakoli (serio, po paru miesiącach w obcym państwie, w otoczeniu obcej kultury to jedyne na co potrafią się zdobyć bohaterzy opisując święto Aszura) i nasi dzielni wojacy są niezadowoleni bo to przeszkadza sprzedawać wódkę Amerykanom i ogólnie zarabiać na spłatę kredytów i zachcianek żon, które malują domy farbą za 35 dolarów. Jeśli się zdarzy bohater, który jest tam z innego powodu (jakiego? oczywiście się nie dowiadujemy) to uczynnie dostanie w głowę bo to nie żarty, tu się przyjechaliśmy dorobić. Wiem, że taka była finansowa rzeczywistość polskiej misji, ale zrobić film z dość żałosną konstatacją "przyjechaliśmy się dorobić, a tu jakieś dzikusy do nas strzelają"? Żadnej głębszej refleksji?
- Postrzępiona polska flaga nad obronionym kawałkiem terenu to tak kiepska amerykańska klisza, że nie rozumiem, jakim cudem w toku produkcji nikt tego nie odradził.
- Znów źli i bezduszni Obcy Ludzi (Amerykanie tym razem) nie docenili polskiego heroizmu i postanowili utaić nasze wspaniałe czyny i powiedzieć światu, że to inni, niezasłużeni wygrali. Powiem wam, że zabrałam na film dziadka, emerytowanego wojskowego i spytałam się go o ową klauzulę milczenia. "Meh, standardowa procedura" ze wzruszeniem ramion odpowiedział. Więc to nie tyle fakty, co granie na polskich kompleksach.
- A jak już przy zdaniu dziadka jestem - "w wojsku się przeklina, ale nie aż tak. A tu zdania normalnie wypowiedzieć nie potrafią". Sama nie zwróciłam na to uwagi, ale może to utonęło w moim ogólnym zdegustowaniu nad ograniczeniem bohaterów.
- Brak substancji może by tak nie raził w większym filmie: Helikopter w ogniu nie przybliża nas ani trochę do zrozumienia konfliktu somalijskiego, ale tam dostajemy rozmach, piękne zdjęcia, bohaterów z jasno zarysowanymi charakterami/motywacjami, a to wszystko sprytnie umieszczone w strukturze labiryntu, żeby było się czym zachwycać przy dalszych analizach. Od razu powiem, jestem fanką tego filmu, widziałam go pewnie tysiąc osiemdziesiąt osiem razy - mówienie o Karbali "Helikopter w ogniu po polsku" jest dla mnie nieporozumieniem.
- Kto zna tytuł utworu pojawiającego się w filmie? Chodzi mi o arabski hiphopowy kawałek, nigdzie nie mogę znaleźć informacji (spojrzałam na napisy, ale nie zapisałam i z głowy wyleciało). Najjaśniejszy element filmu, chcę wiedzieć i wykorzystać do dalszego rozszerzania horyzontów muzycznych. Jeśli się (ha-ha) jednak wybierzecie do kina, zerknijcie proszę, przy samym końcu jest wymieniona.
© Agata | WS | X.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz