Wystawa skończyła się kilka dni temu, ale nie martwcie się, opowiem wam o tym dlaczego nie warto żałować braku odwiedzin.
Nie wiem czy znacie lokalną historię tych zdjęć - w 2014 roku Wrocław zakupił kolekcję zdjęć Miltona Greene’a składającą się z 3,5 tysiąca zdjęć za 6,4 mln złotych. Wzbudziło to sporo kontrowersji - czy warto było, czy nie lepiej było sumę przeznaczyć na miejskie inwestycje. Później na długi okres słuch po kolekcji zaginął, mieszkańcy miasta się zdenerwowali, prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz osiągnął bardzo słaby w wyborach samorządowych i chaos w sprawie nastał.
Kolekcja wypłynęła wreszcie na światło dzienne w ramach wystawy „Dzień dobry Marylin”. Uhm, część kolekcji. Dwa Audrey Hepburn, jedno Kim Novak, kilka z sesji modowych, jedno żony Greene’a, kilku z kaczkami itp. Kilkanaście z Marylin Monroe. Kiczowata imitacja wyobrażonej toaletki gwiazdy filmowej, kilka samochodów z lat ’50. Zdjęcia z datami, albo i nie, kompletnie na chybił trafił - bo jestem pewna, że w 99% wypadków nie stanowiło to problemu. Portret Richarda Burtona z czasów kiedy grał w „Camelocie” - 1960, ustaliłam to w kilka sekund dzięki Wikipedii, a na wystawie oczywiście bez daty. Absurdalnie złe obrazy Krzysztofa Skarbka z wrocławskiej ASP (Kasia Kwiecień zrobiła im zdjęcia). Jednym słowem kompletny brak pomysłu na wystawę Marka Stanielewicza (zrzucam winę na niego, jako kuratora).
Największy zawód to zdjęcia samej Marylin Monroe. Dobrane na chybił trafił, jedno z sesji The Red Dress Sitting (dlaczego nie cała sesja?), dwa z The Black Sitting (dlaczego nie cała sesja?),kilka z planów filmowych, kilka z przyjęć - rozumiecie (brak) idei. Nie jestem wielką specjalistką ani od Miltona Greene’a, ani od Monroe, a po krótkim zastanowieniu potrafię sobie przypomnieć kilkadziesiąt zdjęć nie ujętych na wystawie…. dość to wszystko smutne.
Nie rozumiem skąd tytuł wystawy, skoro nie ujęto na niej nawet połowy portretów aktorki z kolekcji. Nie rozumiem czemu, pomimo tytułu, wrzucono w nią bez ładu i składu zdjęcia o innej tematyce. Nie rozumiem dlaczego z tak wielkiej kolekcji wystawia się 47 sztuk. To dla mnie trollowanie publiczności wyniesione na całkiem nowy poziom.
Wystawa teoretycznie darmowa. Mówię teoretycznie, bo była dostępna dla wszystkich: byłam na niej z warszawiankami, które nie zapłaciły ani grosza dzięki wpływom do budżetu miasta, w którym płacę podatki (przypominam, 6,4 milionów wydane na kolekcje zdjęć). Francuzi płacą mniej za Disneyland, Big Bena nie da się zwiedzić jeśli się nie jest obywatelem/rezydentem UK, a Wrocław robi wszystkim przyjezdnym prezenty.
Coś pozytywnego? Fantastyczny filmowy wstęp: opowieść o aktorce Stanisława Janickiego, którego skrót (trailer?) organizatorzy umieścili na Youtubie.