czwartek, 25 sierpnia 2016

Obejrzane: "Star Trek Beyond" czyli miłe zaskoczenie

Od razu powiem: nie lubię dwóch pierwszych Star Treków J. J. Abramsa. Aż tak, że gdy usłyszałam pierwsze informacje o tym, że odpowiada za Przebudzenie Mocy bardzo się nie ucieszyłam (pomiędzy George’m „Episodes 1-3” Lukasem a rebootami Star Treków nie miałam wielkich nadziei na przebudzenie franczyzy). Jego tak koszmarne, że aż legendarne lens flares (nie mam pojęcia, jaki jest polski techniczny termin) - jeśli nie wiecie o czym mówię polecam bardzo - oraz inne małe/wielkie problemy dwóch pierwszych części, przede wszystkim jego podejście do opowiadania o startrekowym uniwersum w sposób, który sprawia, że oba filmy wyglądają jak jedno wielkie video audition do roli reżysera Gwiezdnych Wojen. W pierwszym filmie drażniło mnie niemal wszystko, z decyzjami dotyczącymi castingu na czele: Chris Pine jako Kirk (niechęć tak silna, że mi się na parę lat przełożyła na wszelkie jego role aktorskie), Zachary Quinto jako Spock (podobnie), Zoe Saldana - swoją drogą, ciekawi mnie lawina krytyki jako spadła na nią za Ninę (i słusznie) czyli latynoamerykańska aktorka gra czarnoskórą ikonę ruchu praw obywatelskich w świetle obsadzenia jej jako Uhury - pierwszej hollywoodzkiej roli w której czarnoskóra kobieta nie była służącą. A może coś przegapiłam? Generalnie film zapamiętałam jako traumatyczne doświadczenie, a jego najjaśniejszym punktem jest śmierć Chrisa Hemswortha (chyba nie tylko dla mnie, skoro właśnie został zaangażowany jako główny protagonista Star Trek 4). Drugą próbę Abramsa, Star Trek Into Darkness przywitałam wzruszeniem ramion, pogodzona z ogólną kiepskością która tylko zmarnowała Benedicta Cumberbatcha (przy okazji, wielkie franczyzy zupełnie nie potrafią tworzyć złych charakterów).

A przecież moje nastawienie do startrekowego uniwersum zawsze było pełne podskórnej sympatii - ST The Next Generation jest dla mnie silnym wspomnieniem z dzieciństwa, choć nie pamiętam, czy oglądałam z własnej inicjatywy, czy też ktoś w otoczeniu bardzo lubił? Oraz jeden z pełnometrażowych filmów, tytułu nie pamiętam i nie chce mi się sprawdzać, ale fabułę można streścić jako uwolnić orkę w kosmosie (haha, ależ ja jestem zabawna). Pamiętacie? Widzieliście? Załoga Enterprise podróżuje w czasie i odwiedza XXwieczną Ziemię celem kradzieży pary wielorybów, bowiem w ich czasach kosmiczne walenie zniszczą trzecią planetę od słońca, jeśli nie usłyszą głosów swoich pobratymców. Aż sama sobie nie wierzę, że ten scenariusz przeszedł przez cały proces hollywoodzkiej produkcji (oczywiście że dziś nie miałby szans).
Na studiach przeżyłam dość męczący semestr z zajęciami z teorii kultury, który zbyt często zamieniał się w zbyt żarliwe dyskusje o wyższości Gwiezdnych Wojen nad Star Trekiem i odwrotnie. (moja osóbka była tą psują w piaskownicy, która tupała nóżką z okrzykiem „WTF ja tu przyszłam o Geertzu rozmawiać”).

W każdym razie sama się sobą zadziwiłam, gdy trailer do Star Trek Beyond zaskoczył mnie ochotą kupna biletu. Co prawda, jedynym logicznym powodem byli Beastie Boys. What can I say, I’m easy like that.



A może nie uświadamiając sobie tego postanowiłam to trochę wcześniej, gdy usłyszałam o tragicznej śmierci Antona Yelchina (dla tych co nie słyszeli). Wiem, że kołatało mi się po głowie, że ta wizyta w kinie będzie ach, naszym ostatnim spotkaniem. (Bo ja okropnie sentymentalna jestem jeśli o kino chodzi).

I wiecie co? Bardzo, bardzo pozytywnie się zaskoczyłam tym filmem. Niekoniecznie chcę napisać recenzję, bo też niekoniecznie wiele mam o tym filmie do powiedzenia - ale to jest naprawdę przykład bardzo solidnego blockbustera. Nic szczególnie niesamowitego, ani zaskakującego dla średnio obytego kinomana, ale tez nie ma ani jednego momentu w którym byłabym zirytowana banalnością rozwiązań. Nie brzmi nie jakoś szczególnie zachęcająco, ale zapewniam, trudno wyjść z tego filmu rozczarowanym. Wyobraźcie sobie swój ulubiony comfort food (swoją drogą zakładając bloga miałam nadzieję, że zmusi mnie to do wysiłku konstruowania ładnych zdań od początku do końca po polsku- jak widać I’m failed spectaculary). 
Zaskoczyłam się swoim nader emocjonalnym smuteczkiem w serduszku podczas ataku na Enterprise („niszczycie mój statek z dzieciństwa!”) i wręcz namacalną energiczną radością którą niesie scena z użyciem Sabotage Beastie Boysów (ale to bardzo dobry utwór jest) - w retrospekcji podnosi to wartość trailera, bo okazuje się, że wybór muzyki nie był ot tak sobie przypadkowy z gatunku „weźmy jakiś znany przebój dla kontrastu ze światem przedstawionym”.
Przypomniał mi się za to artykuł sprzed paru miesięcy o  Justinie Linie przyszłości Hollywood, który w zasadzie zignorowałam, bo nie w głowie mi były zachwyty nad reżyserem 5 i 6 części Szybkich i Wściekłych (żadnej części nie widziałam, więc bardzo prawdopodobne, że jestem full of shit). Star Trek Beyond udowadnia jego klasę, rzemiosło i kunszt, bo wbrew pozorom bardzo trudno jest zrobić udany film pod brzemieniem olbrzymich oczekiwań wytwórni, ogromnego budżetu, który musi się zwrócić i fanów (o czym się boleśnie przekonał ostatnio David Ayer, reżyser Suicide Squad i znakomitej skądinąd Furii).
Chris Pine mnie o dziwo wreszcie przestał irytować, nie wiem na co to zrzucić, na współpracę z odpowiednim reżyserem? Wiem, że nie jestem w tym odosobniona, bo jak wyczytałam o nim w jednej z recenzji „ finally seeming comfortable in this role”
Zachary Quinto również przestał mnie negatywnie usposabiać, i intensywnie nad tym medytując czyli omijając miejskie korki na rowerze odkryłam przyczynę: nareszcie uporządkowali sytuację z jego brwiami! The Original Spock, aka Leonard Nimoy miał wysokie łuki brwiowe, które pomagały w nadaniu charakterystycznego wyglądu, Quinto ma dość proste i niskie i usilne stylizacje sprawiały, że wyglądał dość kretyńsko. Dowód A i Dowód B, porównanie pierwszej i trzeciej części filmu:





A skoro już o wyglądzie postaci marudzę: nie rozumiem, dlaczego filmowe widowiska zawracają sobie głowę z angażowaniem rozpoznawalnych nazwisk (tu akurat chodzi mi o Idrisa Elbę, ale wrzucam zdjęcie również Oscara Isaaca jako dowód na szerszą skalę zjawiska), skoro decydują się ich zakryć kilogramami charakteryzacji do momentu w którym przestają być rozpoznawalni i mógłby ich zastąpić każdy tani, nieznajomy aktor.





I tyle w zasadzie miałam do powiedzenia, zostawię was na koniec z dwoma fragmentami z recenzji Star Trek Beyond które uważam za bardzo trafne i lepiej bym tego nie ujęła.

There will never be big-budget movie Star Trek like there was in earlier eras—the stakes are too high and studios don’t trust summer audiences to turn out for a cerebral movie in which the characters sit around debating the nature of man. Not when that movie is made for $185 million. So keeping in mind that Beyond has to straddle the line between the brainy nature of classic Trek and provide the adventure and excitement summer movie audiences expect, this is about as good as it’s going to get.

(ten fragment o scenie, którą kompletnie w kinie pominęłam, a która po przeczytaniu poniższego zdania sprawiła, że miałam ochotę puknąć się głowę no ależ oczywiście!)


it’s not hard to pick up on the subtext of the handsome American attempting to make peace between two groups who do not look like him and whom he does not understand failing.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

© Agata | WS | X.