-Aby mieć jedną gwiadkę musisz być jak Luke Skywalker, dwie - jak Obi-Wan Kenobi, trzy - jak Mistrz Yoda.
-A jeśli on jest jak Darth Vader?
Jakiś czas temu zabrałam moją mamę na Ugotowanego, film w którym Bradley Coper gra utalentowanego szefa kuchni. W nim pada powyższy dialog, dotycząca zdobywców gwiazdek Michelina, czyli najlepszych restauracji na świecie. Moja mama, mój prywatny Masterchef, który ma ambicje kucharskiej wiedzy i praktyki niemal absolutnej (kiedyś próbowałam ją nakłonić do założenia bloga, ale niestety nie widzi potrzeby prezentowania swoich umiejętności publicznie) chyba się nieco zdenerwowała, że nie łapie tego kulinarnego żartu, bowiem w dniu wczorajszym zasiadła ze mną o 6.30 rano przed telewizorem na szesnastogodzinny maraton Gwiezdnych Wojen (z okazji Dnia Niepodległości odbył się na AXN). Mój najlepszy 11 listopada w życiu, pełny leniwego wylegiwania się w fotelach i zajadania wczorajszych smakołyków (resztki tortu, resztki ciastek, resztki bardziej pożywnych potraw -dzień wcześniej były urodziny współtowarzyszki maratonu i dużo dobrego się ostało).
Dziwna para: Ja, która widziałam oryginalną trylogię milion razy (i trylogię z lat dwutysięcznych raz, wciąż nie mogę tego dzieła wybaczyć wszechświatu). Gwiezdne Wojny to pierwszy film, który zarejestrował się w mojej pamięci, pierwszy który naprawdę pamiętam (co prawda tylko książniczkę Leię, Gwiazdę Śmierci i dwa droidy, silną kobietę i nowoczesne technologię, oto fascynujące tematy dla małego brzdąca ;)). Zastanawiając się nad statusem Gwiezdnych Wojen w moim życiu - pomimo bycia filmożercą jestem właścicielką tylko dwóch filmowych gadżetów: dwóch t-shirtów, jeden z bohaterami sagi George’a Lucasa, drugi z Czarnoksiężnika z krainy Oz (oczywiście wersja z Judy Garland). Chcąc nie chcąc, pewnie to coś mówi o moich estetycznych ciągotkach.
Moja mama - nie wypominając - pomimo swojego wieku nie obejrzała żadnej części z obydwu trylogii, aktywnie unika filmów science-fiction/fantasy, a jej ulubionym filmem są Zaklęte rewiry (świetny jest swoją drogą).
Dla mnie, weterana, największą przyjemnością było obserwowanie narodzin gwiezdnej neofitki. Obserwowanie twarzy i jej reakcji podczas scen, które ja już przyjmuję za pewną oczywistość i w ten sposób, pośrednio, doświadczanie tych emocji jeszcze raz: bezcenne, parafrazując reklamę. Wzruszone napięcie podczas I am a Jedi, like my father before me. Jeśli możecie sobie sprawić dorosłego, który jakimś cudem pozostał dotychczas odporny na filmowy marketing, dzięki czemu wszystko jest dla nich nowe i nieznane… Polecam, jedno z lepszych filmowych doświadczeń. A moja mama ma zadatki na fana totalnego; od razu zainteresowała się niezwykle postacią Boby Fetta, nad którą ja do dzisiaj nie przeżywam wzruszeń.
O samych filmach pomyślałam, że pisać nie będę, w końcu wszyscy widzieli, wszyscy wszystko wiedzą. Ale teraz tak sobie myślę, z drugiej strony: Ja lubię czytać tylko o filmach, które już widziałam, więc może inni też tak mają i warto? Chcecie porozmawiać ze mną o Gwiezdnych Wojnach w oczekiwaniu na świąteczną premierę? Bo ja z chęcią wykorzystam was, żeby mieć powód do milion drugiego sesji z bohaterami odległej galaktyki dawno, dawno temu.
Na grudniową premierę czekam intensywnie, ale od razu mówię, odcięłam się od wszelkich newsów, trailerów żadnych nie widziałam - na razie kina mnie oszczędzają i nie puszczają przed filmami, które wybieram. (A jeśli mowa o trailerach - jakże świetny jest ten zapowiadający Steve’a Jobsa. Wielkie ach z mojej strony. Świetny montaż, genialny rytm, i jakbym nie miała w planach od czasu afery Sony Hack, to na pewno wskoczyłby wysoko na listę kinowych priorytetów. I tak, wiem, że dobry trailer jeszcze takim filmu nie czyni). Chcę mieć świeży, bez uprzedzeń umysł podczas pierwszego seansu, chociaż przyznam, że wielkich nadziei sobie nie robię, w końcu to J.J. Abrams, który już jedną inkarnację sagi science-fiction popsuł kompletnie (Star Treka nigdy mu nie wybaczę).
Brak komentarzy
Prześlij komentarz