sobota, 13 lutego 2016

Przeczytane: Łukasz Gołębiewski "Gdzie jest czytelnik"

Przeczytałam książkę Gołębiewskiego podczas grudniowych świąt (a pojawiła się ona u mnie w sierpniowych zakupach, oto jak nieszczęśliwie długi jest pobyt w czyśccu mojej półki oczekujących na swoją kolej). Od tego czasu leży sobie na moim biurku, czekając, aż zechcę o niej coś napisać - a chęć u mnie była przez cały ten czas, ale nie do końca zdanie na jej temat jasno się klaruje. Zaraz jednak miną dwa miesiące od ukończenia Gdzie jest czytelnik i chyba wypada pogodzić się z faktem, iż zdecydowana opinia się nie pojawi.


Gołębiewski próbuje opowiedzieć o czytelnictwie w świecie coraz bardziej zdominowanym przez nowe media/nowe technologie i przy okazji objaśnić to otoczenie. Pomysł zacny, i w teorii (czyli przed lekturą) byłam bardzo zaciekawiona. Jednak w czasie lektury pojawił się problem - studiowałam kierunek związany z nowymi mediami, więc bardzo możliwe, że to mój wielce osobniczny problem tego co mam w głowie (i być może błąd w oczekiwaniach wobec bądź co bądź popularyzującego wiedzę eseju Gołębiewskiego) - ale miałam wrażenie, że autor prawi wszystkim znane banały. A jeśli to nie banały, tylko rzetelny zarys wiedzy o medialnym środowisku? Jak widzicie, mam spory problem z oceną. Na pewno dużą zaletą książki jest jej bibliografia, znakomita ściągawka-przewodnik z literatury przedmiotu, szczególnie, że Gołębiewski poleca wszystkich ważnych; Castells, Kerckhove, Lessig, Manovich, żeby wymienić tylko parę nazwisk. Z drugiej strony, jeśli chce się powiedzieć coś dobrego i wychodzi z tego pochwała lektur autora, to jednak nie świadczy to najlepiej o książce…

Wadą dla mnie jest chęć Gołębiewskiego złapania zbyt wielu srok za ogon: chce opowiedzieć o nie-czytaniu w świecie innych rozrywek, darmowości w sieci, księgarniach/bibliotekach w nowych warunkach, fenomenie iPada, krytykach-amatorach i rynku książki w ogóle na niecałych 180 stronach. Przez to każdy temat wypada blado, żaden nie jest nie dość, że wyczerpany, to w dostateczny sposób rozwinięty. Np. rozdział „Amatorzy piszą recenzję - zmierzch krytyki”, gdy czytam banały o tym, że niezależne opinie często są sterowane przez sprzedawców, a sam gatunek cierpi na zanik warstwy analityczno-krytycznej na rzecz nacechowanych emocjami ochów, achów i echów. Hm… to raczej każdy w miarę uważny obserwator sam widzi? Wniosków w rozdziale oprócz melancholijnego spleenu (czy to masło maślane?) żadnych. Za to w przypisach do rozdziału znalazłam pracę, która mnie w temacie zainteresowała, E-recenzje Joanny Jagodzińskiej, z tomu Komunikowanie <się> w mediach elektronicznych. Typowy modus operandi Gdzie jest czytelnik, kilka ogólników na temat, a na końcu rozdziału w zasadzie nie jestem zła, bo przynajmniej Gołębiewski polecił mi parę interesujących lektur.
Zadziwił mnie rozdział o iPadzie (znów, w retrospekcji nie wiem czemu, tytuł niczego nie udawał: „Aplikacje i fenomen iPada”), gdzie czytelnik dostaje dwa zdania z tezą, iż e-czytniki nie mają szans z tabletami (z czym nawet się zgadzam, ale chciałabym poczytać głębsze analizy), a potem wiele stron poświęca historii i fenomenie rynkowym urządzenia Apple’a. Czułam się, jakbym wkroczyła do serduszka fanboya (a że sama jestem wiernym klientem firmy z Cupertino, i zwykle mi zachwyty nie przeszkadzają…. śmiem twierdzić, że Gołębiewski przesadził). Dość zabawny jest przy tym fakt, iż autor Gdzie jest czytelnik nawet nie porusza specjalnie kwestii czytelnictwa na iPadzie, a przez temat aplikacji prześlizguje się wspominając co nieco o interaktywnych przewodnikach turystycznych jako alternatywy dla tradycyjnych papierowych wydań.

Pomarudzę jeszcze w jednej kwestii: Gołębiewski nie raz w trakcie sowich rozważań stwierdza, iż współczesne środowisko, współczesna kultura użytkowania mu nie odpowiada, o wiele lepiej czuł się w przed-cyfrowym modelu kultury, stara się jednak płynąć z prądem, bo nie chce być wśród pozostawionych z tyłu analfabetów cyfrowych. Jego niechęć jest jednak aż nazbyt widoczna w rozważaniach - nie, żebym broniła sceptykom tworzyć analiz współczesności/kierunków rozwoju, ale u Gołębiewskiego przekłada się to na dobór cytatów. Zbyt często miałam wrażenie, że łapię autora Gdzie jest czytelnik na takim ich zestawianiu, że optymiści brzmią niczym stereotypowi szaleni naukowcy, podczas gdy ich opozycja zdaje się być głosem rozsądku i rzeczowych podsumowań. 

Dla ścisłości: niektóre fragmenty książki czytałam z przyjemnością. Gołębiewski świetnie omówił historię upadku encyklopedii Britanicca/sukcesu Wikipedii, bardzo ciekawe są też rozważania nad prawną definicją książki. Potęguje to moją konfuzję, nie wiem, czy mam książkę Gdzie jest czytelnik polecać, czy też nie. Jeśli się zastanawiacie, to zachęcę faktem 174 stron (bez bibliografii ;)) - nawet jeśli przeżyjecie rozczarowanie, to przynajmniej bez poczucia straty dużej ilości cennego czasu.



Brak komentarzy

Prześlij komentarz

© Agata | WS | X.