Kiedyś już wspominałam: moja mama to chodzący talent i pasja kulinarna. Dużo gotuje, dużo eksperymentuje i dużo czyta/ogląda. Co za tym idzie, kupuje przeróżne nowe, błyszczące książki pełne ładnych zdjęć i przepisów, które potem zalegają na półkach. W tym momencie na scenie zjawiam się ja, przeglądam i oglądam, czasem coś znajdę, co chciałabym spróbować zrobić/zjeść i książkę anektuję.
Nie jestem wybitną kucharką, ha, nie jestem nawet pewna czy lubię gotować (w porywach niespodziewanych chęci co parę tygodni/miesięcy się nie liczy). Ale bardzo lubię piec, przyrządzać desery i nieskromnie powiem, że naprawdę nieźle sobie na tym polu radzę. Gwyneth Paltrow w swojej książce kucharskiej (jedna z tych spoczywających w biblioteczce mojej mamy) cytuje nie pamiętam czyje zdanie, o tym, że ludzie dzielą się na kucharzy i piekarzy. Albo jest się skłonnym do improwizacji, albo do aptekarskiego przestrzegania reguł. Coś w tym jest, bo mnie relaksuje rygorystyczne podążanie za przepisem - nawet jeśli planuję zmianę, to jest ona wcześniej przemyślana i zaplanowana. Za to białej gorączki dostaję gdy moja mama mówi dodaj na oko. W drugą stronę też to działa, mord w jej oczach widzę, gdy po raz kolejny upierdliwie się pytam ale ile dokładnie mam dodać? Nie jesteśmy w kuchni kompatybilne.
Opowiadam to, żeby zaznaczyć, że bardzo dobra jestem w podążaniu za tekstem i wina w poniższej opowieści nie leży we mnie.
Smak życia pożyczyłam sobie zachęcona przepisem na cytrynowo-migdałowe ciasteczka, z bardzo przyjemnym wstępem o terapeutycznym zapachu wypieków w zimowe dni. Ech, te marketingowe zabiegi. W zeszycie mojej babci widnieje co najwyżej nazwa „Sernik Pani Halinki”, a gdy zapytam o komentarz słyszę Koleżanka z pracy. Smaczny był.
Wracając do ciastek z książki: nie wiem, jak inaczej je opisać niż używając pięknego angielskiego słówka craptastic. Wychodzi z nich kompletne zero, brak ciastka, rozpadają się już na etapie produkcji. Próbowałam robić je dwa razy, po czym udałam się skruszona do mamy, że może przepisy pani Maciąg mnie przerastają kulinarnie. Mama, czyli brawura, odwaga i doświadczenie zabrała się do testowania przepisu. Również po dwóch próbach uznała go za absolutnie beznadziejny. I nie chodzi o to, że niesmaczny, po prostu wychodzi z tego wielkie sypkie nic.
Dwie próby dwóch osób - możliwe, że do trzech razy sztuka. Nie próbowałam też żadnego innego przepisu, więc trudno mi wyrokować o całej książce. Ale po fatalnych doświadczeniach z ciastkami, z bardzo złym przepisem kompletnie nie mam ochoty marnować swojego czasu i produktów ryzykując podobne doświadczenia. Bardzo subiektywnie książki nie polecam.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz